piątek, 28 lutego 2014

Pierwsze sympozjum Anonimowych Włóczkoholików.

Niebywałe jak nas - uzależnionych od sznura - jest wiele! Niezwykłe jest to, jak wiele twarzy ta wspólna dla nas namiętność przyjmuje! Jeszcze bardziej ciekawe jest to, co dziewiarka potrafi zrobić, żeby przemycić, nie godząc w spokój domowego ogniska, jeszcze jeden motek, komplet drucików czy paczuszkę z dostawą wełny, będącą konsekwencją szaleńczego poczucia "muszę mieć" podczas wirtualnego wypadu na włóczki. Bo przecież każda z nas ma swoje na to metody :) Niektóre z tych metod przez Was opisanych postanawiam zapożyczyć i wdrożyć w życie :)

Dwa dni temu przemyciłam do domku te oto skarby... :


Wasz odzew kompletnie mnie zaskoczył! Wiedziałam, że moje "muszę mieć" nie różni się od tego samego poczucia towarzyszącego kolekcjonerce butów czy torebek. Świadomość, czego ta potrzeba dotyczy, bo przecież zmusza mnie do zakupywania kolejnych sznurków, które same w sobie dla większości społeczeństwa nie mają wartości, gdy z kolei dla mnie warte są więcej niż flakonik z ekskluzywnymi perfumami czy naszyjnik wysadzany kamieniami, powodowała niejednokrotnie zawstydzenie. Jakżeż się myliłam! I jakie to wspaniałe uczucie odnaleźć w morzu innych ludzi tyle pokrewnych dusz pożądających jednocześnie tego samego! Dziękuję Wam za to!

Jedna z Was (Kasiu, dziękuję ci za ten pomysł) zamarzyła sobie o: Sanatorium dla Włóczkoholików. Idylla się przed moimi oczami objawiła, miejsce wypełnione po brzegi oszalałymi na punkcie włóczek kobietami, biegającymi po korytarzach z obłędem w oczach w poszukiwaniu tego wyśnionego koloru, idealnego i niegryzącego składu, miejsce w którym nigdy nie zapada cisza, gdzie każdy temat dziewiarski jest tematem dobrym, a każda z nas ma szansę poznać nowe tajniki, techniki, sztuczki dziewiarskie. Marzenie... 
I jak się nad tym dłużej zastanowię, to tak właśnie wyobrażam sobie każde warsztaty/spotkania dziewiarskie, w których wiele z Was uczestniczy już od dawna, a ja z racji miejsca zamieszkania, podglądam wirtualnie. 

Jakiś czas temu przez rękodzielniczą blogosferę głośnym i wciąż tu i tam pohukującym echem odbił się pewien artykuł o jednej z dziedzin rękodzielnictwa, którą z przyjemnością nazywam sztuką. Nie będę nic o samym artykule pisać, ponieważ uważam, że nie zasługuje on na nic więcej jak tylko oburzenie i śmiech, bo na pewno nie na komentarz. Mam wrażenie, że autorka zagwarantowała sobie poprzez prowokację i krzywdzące stereotypy rozgłos, w myśl zasady - nie ważne o czym się mówi, ważne żeby się mówiło, który nie powinien mieć miejsca.

Stereotypy to nic więcej jak przekonanie/ skróty, które ułatwiają nam funkcjonowanie i przyspieszają reakcję. W sytuacji zagrożenia każdy z nas kieruje się jakimś rodzajem stereotypu, bo na przykład wracając wieczorną porą napotykając biegnącego za nami mężczyznę ubranego w dres... co myślimy? że to biegacz? maratonista, który odbywa własnie swój trening? czy może automatycznie założymy, że ten ktoś stanowi dla nas zagrożenie? 
Zazwyczaj stereotypy nam służą, ale zapominamy o tym, że bardzo często są one krzywdzące dla osób, których one dotyczą. Bo czy każda Pani nosząca moherowe nakrycie głowy (kocham moher!!! a najbardziej ażury moherowe!) musi być niemiła? (wiecie  co mi chodzi?) Albo czy każda blondynka musi mieć iloraz inteligencji poniżej normy? (to pytanie retoryczne ;) ) 
Pojawia się zatem pytanie, dlaczego coś, co nas tak bardzo niejednokrotnie ratuje i sami często w życiu stosujemy oburza nas, jeśli odnosi się do nas? No bo właśnie godzi w nasze ja i wrzuca nas do szufladki z innymi, z którymi wcale się nie utożsamiamy. 

Jestem dziewiarką. Uwielbiam sznurki! nie potrafiłabym usiedzieć nawet 5 minut przed telewizorem bez robótki. Połówek to wie i rozumie, a przynajmniej stara się to akceptować, bo żeby zrozumieć w pełni musiałby siedzieć obok mnie na tej same kanapie z podobną robótka w łapach ;) Na szczęście nie ma takich ciągot, bo chyba musielibyśmy zamiast materaca mieć motki  :O :)
Już jako dziecko towarzyszyło mi przekonanie, że to co robię/ dziergam, nie ma wartości. Tato patrzył na mnie pobłażliwie, sąsiedzi nie rozumieli, a brat wyśmiewał. Jedynie mama doceniała co wykonałam sama dostrzegając w tych moich dziergadłach coś niezwykłego. Całkiem niedawno trafiłam na kurs językowy, na którym jeden z nauczycieli, dowiedziawszy się o tym, jakie mam hobby, wybuchł śmiechem. Bo nawet tu w Niemczech dziewiarka ma jedno tylko oblicze - to starsza pani, na emeryturze, która ma dużo wolnego czasu i ten swój czas twórczo wykorzystuje robiąc dla wnuków skarpety. Ten stereotyp jest uniwersalny i jak widać międzynarodowy.
Po co o tym pisze? jest mnóstwo niezwykle krzywdzących nas, dziewiarki, stereotypów, które społeczeństwo powiela. W ramach namiastki Sanatorium dla Włóczkoholików proponuje Wam zebrać te wszystkie stereotypy, z którymi się spotkałyście podczas Waszej przygody z dziewiarstwem i spisać je w jednym miejscu. Powszechnie wiadomo, że to, co nas boli i gniecie, a co na co dzień tłamsimy i zduszamy w sobie, ma niekorzystny wpływ na nasze zdrowie. Dajmy zatem upust swojej frustracji.

  • Nie znoszę jak ktoś wyśmiewa moje hobby, moją pasję, moje zniewolenie, twierdząc, że to zajęcie dla pań na emeryturze, i żeby nie było - mam ogromny szacunek do starszych od siebie. Jestem młoda (stosunkowo ;)), mogę już od kilkunastu lat oddać głos podczas wyborów. I nie widzę niczego śmiesznego w tym, że dziergam. I kompletnie bez znaczenia jest czy mam 10, 20... czy 60 lat, jeśli to tylko sprawia mi radość!
  • Nie znoszę jak ktoś mi wmawia, że produkt przeze mnie wydziergany powinien kosztować mniej niż ten z bazarku. Nie rozumiem kompletnie oczekiwania zaniżania ceny produktów powstałych w rękach. Na szczęście wartość rękodzieła, jako produktu unikatowego, niepowtarzalnego i z duszą wzrasta wraz z potrzebą odejścia od produktów masowych.
  • Kompletnie nie rozumiem dlaczego w przekonaniu niektórych pasja dziewiarstwa jest stratą czasu. Kocham rzeczy niezwykłe, wciąż uczę się odwagi i doceniania samej siebie oraz rzeczy, które sama wyprodukowałam przy użyciu drucika i sznurka. I dumnie na co dzień je noszę. A przynajmniej staram się dumnie je nosić ;)

A jaki stereotyp dotyczący dziewiarki Ciebie boli najbardziej?

Pozdrawiam.
Asja

poniedziałek, 24 lutego 2014

AW - Anonimowi Włóczkoholicy...

Nazywam się Asja i... jestem Anonimowym Włóczkoholikiem....



Nałóg ten stał się ostatnio centralną częścią mojego życia. Zasypiając na lewym boczku wieczorną porą myślę o szalach/chustach/warkoczach/kolorach/sznurkach i wszystkim tym, co z dziewiarstwem ma związek. Stojąc w kuchni nad garami rozmyślam, ile to trzeba by było mieć oczek, żeby wytworzyć półokrągłą/okrągłą/prostokątną/trójkątną dzianinę i jakie to techniki i metody dziergania byłyby podczas tego procesu tworzenia niezbędne. Biegając z rurą "wciągającą" odkurzacza, zginając się w przeróżne pozycje jogo - podobne, rozmyślam, jakie kolory połączyć ze sobą można by było, by stworzyć jak najbardziej piorunująco atrakcyjny efekt kolorystyczny bez tłamszenia faktury ściegów. Te i inne im podobne zagwozdki tlą się pod moją kopułką wprowadzając niejednokrotnie moje ciało w stan zawieszenia. I tak, na lewym boku zasnąć nie mogę, bo wiem, że będę myśleć o projektach, chcąc się wyspać od razu przekręcam się na bok prawy...zdarza mi się pominąć jeden pokój podczas gruntownego, sobotniego odkurzania, co zazwyczaj odkrywam dopiero niedzielnym porankiem. Niejednokrotnie myśli o dziewiarstwie doprowadziły do kulinarnej katastrofy, o czym poświadczyć może Szanowny Połówek. I chcę wierzyć w to, że nie ma w tym moim sznurowym zafisiowaniu niczego niezwykłego, bo która z Was nie ma podobnie? Bo też tak macie, prawda? (powiedziała z nadzieją w głosie...)

Bo na ten przykład,  Połówek uległ innemu niż moje sznurem zafisiowanie, i od kilku tygodni całkiem przepadł na rzecz swojego nowego hobby, któremu oddaje się z przyjemnością i w całości tworząc miniatury modeli samochodów...

Bo na ten drugi przykład, Przyjaciółka ze szkolnej ławy (klik), zafascynowana tkaninami, ściegami oraz maszyną do szycia, maluje obrazy igłą składając je jak puzzle w przepięknie kontrastujących barwach, o wybranym przez siebie zastosowaniu... i ze "skrawków" (na wagę złota każdy!) składa przepiękne kompozycje na poduchach, kołderkach, pledach, torebkach... itp...

Wszystkich nas łączy jedno, miłość do samego procesu tworzenia i pełne oddanie się przyjemności, jaka z tego procesu wynika.. i jak dowodzą moje ostatnie obserwacje - kompletny brak kontroli podczas zakupów!!!!! :))))

I tu się pojawia moje pytanie, jak to z Wami jest podczas zakupywania, na ten przykład, włóczki?

Bo ja... idąc do sklepu z artykułami dziewiarskimi, nie mogę z takiego sklepu wyjść z "niczym". Coś muszę ściskać w rączkach przekraczając próg takiego miejsca. Wiadomo jest, że jeśli mam w głowie plan, i idę z listą zakupową do zrealizowania do takiego sklepu - zawsze w siateczce przytacham coś z poza listy.. Nie pomagają limity, ograniczenia, mała ilość gotówki w portfelu i tak na nic się zdaje, bo i tak wszędzie prawie można kartą płacić. Oczywiście, nie wydaję wszystkiego co mogłabym od razu, ale nabywam, 2, 3... 5 motków jednocześnie myśląc: "nie wiem na co mi one, nie mam jeszcze na nie pomysłu, ale u mnie w pudełku/w koszyczku z innymi motkami będzie im raźniej, milej, przytulniej..." ;)

Sklep stacjonarny z pięknymi = drogimi skandalicznie włóczkami na szczęście znajduje się w dość dużej ode mnie odległości... co za tym idzie, wyjazd do sklepu, z którego zanim wyjdę w nowym włóczkowym  i bardzo ekstrawaganckim towarzystwie, mogę dotknąć, pogłaskać, nie raz przytulić takiego precelka doprowadzając niejednokrotnie sprzedawcę do bezsprzecznego i milczącego zadziwienia, to niezwykłe chwile szczęściem ociekające.

Największym dla mnie problemem jest jednak zakup przez internet... Włóczkoholizm tutaj zbiera największe żniwo.. bo nie mogę przejść obojętnie koło aukcji, która z jednej strony dostarcza niezwykle emocjonujących wrażeń (jak gra w ruletkę zapewne), bo do samego końca nie wiem, czy ostatecznie produkt trafi w moje wytęsknione ręce, czy może jednak obejdę się smakiem... z drugiej zaś strony, gwarantuje atrakcyjniejszą często cenę, no przynajmniej na początku licytacji, bo potem, pod sam jej koniec, to wiadomo jak jest... Ale najgorsze ze wszystkiego jest towarzyszące mi przekonanie o tym, że zaoszczędzę. Doskonale wiem, że wcale tak nie będzie, ponieważ głęboka wiara w to, że jak dobiję do kwoty X to nie zapłacę za przesyłkę, powoduje, że mocno ten pułap przekraczam, bo przecież nie kupię jednego moteczka, tylko jak już mam wybrać inny kolor to od razu na cały sweterek. ;) Suma sumarum, nie oszczędzam..

I proszę, powiedzcie szczerze, też tak macie? Kwalifikuje się to moje uzależnienie do leczenia już? czy jeszcze niekoniecznie? 

Jak to jest z Wami i waszym nałogiem?

PS1. Zdjęć dzisiaj nie będzie... czekam na dostawę do domu, będącą konsekwencją ostatniego "internetowego" wypadu na włóczki... :D

PS2. Kto z Was zgadnie jakiego koloru są włóczki wykorzystane w grafice? 

Cieplutko pozdrawiam ZaWłóczkowane i wszystkich ZAfisiowanych! ;)


sobota, 22 lutego 2014

Testerki potrzebne od zaraz!


Rozpoczął się ostatni już etap przed publikacją, mam nadzieję oczekiwanego przez Was wzoru na sweterek. Street Chic marzy o tym, by zostać przetestowany w rozmiarach:
  • XS ( 70 - 75 cm obwód w biuście) 
  • XL (110-115 cm obwodu w biuście)

 pozostałe rozmiary zostały już obsadzone :) 

Kilka danych technicznych sweterka:
Włóczka - to Malabrigo Sock, ale podczas testów mile widziana będzie każda o podobnych gabarytach do tej wykorzystanej w mojej wersji, czyli  400m/100g, plus dodatkowo kolor kontrastujący z głównym na podszewkę kieszeni - 1 motek (50g) Baby Alpaci Silk DROPSA, lub włóczki podobnej.
Przewidywane zużycie włóczki podstawowej na rozmiar:
XS - 900m ( 3 motki)
XL - 1500m (4 motki)

więcej danych na stronie sweterka tu: klik

Test przeprowadzany jest wzorem w języku angielskim. Mile widziane będą osoby posiadające konto na Ravelry.

Jeśli jesteś zainteresowana wykonaniem takiego testu dla mnie - skontaktuj się ze mną na maila :) 
asjaknits@gmail.com

Z góry dziękuję :)))

poniedziałek, 17 lutego 2014

Szukam męskiego ramienia...

... swetrem godnym moich wymagań otulonego...

Przychodzi taki dzień jak dziś, kiedy postanawiam się przekopać przez zyliardy projektów dostępnych na Ravelry w poszukiwaniu męskiego swetra dla Męża Mojego, i co? Pustynia i posucha jakaś...
Jest mnóstwo projektów dla kobiet, każda z nas ma szansę znaleźć coś idealnie odpowiadającego jej potrzebom, wystarczy popatrzeć na ciągle wydłużające się kolejki naszych koleżanek na ravelry, bo wybór mamy ogromny, dziecięcych czy młodzieżowych  projektów jest równie dużo, nawet nasi milusińscy (czy to psiaki czy kociaki) mogą doczekać się ręcznie wykonanych dla nich ubranek, czapeczek, kapelusików... A co z tymi naszymi panami?

Połówek, odkąd wykonałam dla niego pierwszy sweter (klik) żadnych kupnych nie chce przynosić do domu, buntuje się :) Bardzo mnie to cieszy, ale jednocześnie dość negatywnie wpływa na mój nastrój, ponieważ czuję, że jedyne co mogę zrobić, to wykonać sweter własnego pomysłu. A przepraszam, jest jeden projektant, którego swetry podobają się mnie spełniając jednocześnie wygórowane wymagania Połówka. Oczywiście chodzi tu o Jared'a Flood'a i kolekcje Brooklyn Tweed, ponadczasowe, uniwersalne, męskie swetry. Oto dwa które wpadły nam w oko ostatnio:



Slade by Michele Wang, kardigan który baaardzo mi się podoba, prosty, nieprzeładowany, stylowy. Tylko dlaczego nie w raglanie???
(model też fajny, prawda? ;-) )



Ranger by Jared Flood, kolejny uniwersalny i ponadczasowy projekt.

Mało troszkę, prawda?

A Wy gdzie szukacie inspiracji chcąc wydziergać coś dla Waszych Panów? W ogóle dziergacie dla nich? Bardzo mnie to martwi, że jest tak kiepski wybór swetrów męskich, i albo są przeładowane warkoczami, albo konstrukcyjnie nie odpowiadają moim potrzebom, bo na przykład trzeba je zszywać. Dlaczego, dlaczego, dlaczego?
A może Wasi Panowie wolą nosić swetry zakupione w sklepach od tych w rączkach wydzierganych? 

Smutne to jest, niewątpliwie... 

Na koniec, Światowy Dzień Kota dzisiaj... no to muszę i Szanownego Rudego uszanować.. oto on, największy miłośnik dzianin w naszym domostwie :)





czwartek, 13 lutego 2014

Tymczasowe nabieranie oczek / provisional cast on.

Długo szukałam najlepszej dla siebie metody nabierania oczek tzw "tymczasowej", czyli takiej, którą będziemy mogli później spruć, odzyskać żywe oczka z pierwszego rzędu i wykończyć w upragniony przez nas sposób. Metoda ta świetnie sprawdza się na przykład podczas łączenia krawędzi otulaczy (dziergamy najpierw szal, który potem łączymy w jedną całość), szali dzierganych od środka lub przy wykończeniu swetra w dekolcie gdy dziergamy sweter od góry, ale nie wiemy jeszcze w jaki sposób go zakończymy. Ta metoda z pewnością ma wiele więcej zastosowań, te są moje ulubione.

Oprócz niezliczonego zastosowania provisional CO (z ang.) tymczasowe nabieranie oczek można wykonać na kilka sposobów.
  • klasyczny provisional CO czyli nabieranie oczek dwoma kolorami włóczek, naprzemiennie przekładanymi, to metoda dla mnie zbyt skomplikowana, w internecie znajdziecie mnóstwo filmów na ten temat.
  • crochet cast on (z ang.) - czyli szydełkowe nabieranie oczek - w tej metodzie najpierw robi się łańcuszek szydełkiem włóczką w kontrastującym z właściwą włóczką kolorem, potem zbiera się na drut pętelki z łańcuszka - to będą nasze oczka, a następnie przerabia włóczką właściwą. Kiedyś bardzo często robiłam tymczasowe nabieranie oczek tą metodą, ale jak przyszło mi nabrać kilkaset oczek zbierając je po jednym z łańcuszka, przestałam tę metodę lubić.
  • Trzecia metoda jest właściwie modyfikacją drugiej, czyli szydełkowego nabierania oczek, z tą różnicą, że łańcuszek powstaje z jednoczesnym nabieraniem oczek bezpośrednio na drucik, i o tej metodzie dzisiaj właśnie będzie. 

Do tymczasowego nabierania oczek będziemy potrzebować:
  1. włóczki w kontrastującym kolorze (u mnie  to ta w kolorze czerwonym, to z niej powstanie pierwszy rządek, czyli łańcuszek), najlepiej jeśli wybierzesz włóczkę gorszej jakości, taką, której porwanie nie wywoła zawału serca ;) ja używam zwykłej akrylowej.
  2. włóczki właściwej, z której będzie powstawał projekt (u mnie to ta pomarańczowa kulka).
  3. szydełka, właściwie nie istotne jest jakiego rozmiaru szydełko będzie, jeśli będziesz pracować na grubszej włóczce - sięgnij po większy rozmiar szydełka, ważne jest, żeby było dla Ciebie wygodne w pracy.
  4. drutów, jakie druty wybierzesz zależy od projektu i włóczki na jakie się zdecydowałaś, metoda ta świetnie sprawdza się na drutach każdych, pamiętaj jednak, że przy dużej ilości oczek najłatwiej będzie korzystać z drutów z żyłką. U mnie to druty w rozmiarze 10, akrylowe, kolorowe - żeby je było widać :)



Zabieramy się do pracy :o)
(kierunek kolejności wykonywanych czynności - patrz zdjęcia od lewej do prawej)

  • trzymając szydełko i włóczkę w kontrastującym kolorze zaczynamy od zrobienia supełka (pierwszy rząd zdjęć),
  • wykonujemy kilka (2-5) oczek łańcuszka szydełkiem, 
  • bierzemy jeden drut, trzymając go w lewej ręce, nitkę nawijamy na palec wskazujący i trzymamy za drutem, w prawej ręce trzymamy nasze szydełko z wykonanym wcześniej łańcuszkiem. Jesteśmy gotowi nabierać oczka.


  • szydełkiem chwytamy nitkę i przeciągamy ją przez oczko znajdujące się na szydełku (kolejne oczko łańcuszka), w ten sposób nabraliśmy na drucik pierwsze oczko. Nitkę znajdującą się z przodu robótki przekładamy za drucik i jesteśmy gotowi do nabrania następnego oczka. Znów chwytamy, przeciągamy przez oczko na szydełku - i mamy drugie oczko.
  • w skrócie mówiąc: chwytamy szydełkiem, przeciągamy (o. łańc.) i przekładamy nić za drut.
  • te czynności powtarzamy do momentu aż na drut nabierzemy potrzebną nam ilość oczek



Zakańczanie:

Mamy już potrzebną ilość oczek na drucie, sznurek przerywamy i bez owijania go wokół drutu i przekładania do tyłu robótki przeciągamy przez oczko na szydełku - w ten sposób zabezpieczamy robótkę przed pruciem (pierwszy rząd zdjęć).

Następnie bierzemy właściwą włóczkę i przerabiamy normalnie według własnego uznania i ściegiem jaki nam pasuje. Jak już osiągniemy długość dzianiny która nas interesuje, wracamy do łańcuszka, nabieramy oczka włóczki właściwej na drucik i następnie dopiero prujemy łańcuszek. Nie polecam pruć łańcuszka i dopiero łapać oczek - to dla ludzi o mocnych nerwach ;) Ja pozwoliłam sobie spruć, ponieważ chciałam Wam pokazać jak idealnie i lekko usunięcie łańcuszka uwalnia nam żywe oczka.


A to już próbka pozbawiona łańcuszka.


Nie jest to metoda nowa i przeze mnie wymyślona. Stosuję ją od jakiegoś czasu już i niestety nie pamiętam z jakiego źródła korzystałam ucząc się jej. Z pewnością wiele spośród Was zna ją i może nawet polepszyło. Jeśli tak podzielcie się proszę swoją wiedzą, niczego nie jestem żądna jak wiedzy, która pozwoli mi usprawnić, przyspieszyć i ułatwić prace dziewiarskie.

Niezależnie od wszystkiego ja tę metodę uwielbiam i mogę polecić każdemu. Mam nadzieję, że i Ty skorzystasz :)


Na koniec: obiecane wczoraj PASKI!




Pozdrawiam Was serdecznie i życzę Wam kreatywnego dnia!

środa, 12 lutego 2014

2w1, czyli dziergam i czytam :)


Pasków mi się zachciało... Z natury jestem raczej z tych co za paskami nie przepadają (wiadomo powszechnie o tym, że paski - zwłaszcza poziome w dzianinowym swetrze dodają tu i tam optycznie, zamiast odejmować... :-( ), nadarzyła się jednak niezwykle przyjemna dla mnie okazja do zmierzenia się i z tym tematem, o czym mam nadzieję bardziej szczegółowo napiszę w przyszłości. 
Radość moja jest zatem ogromna, bo mogłam pomieszać w kotle, jak ja to lubię najbardziej, i z tego mieszania wyszło mi takie połączenie kolorów. Co Wy na to?
Zamoteczkowana to włóczka z "M" na przedzie.. powoli zaczynam wykańczać zapasy jakie poczyniłam onegdaj (klik) i bardzo mnie to cieszy, bo jak wiadomo opustoszałe pudełko kiedyś po brzegi wypełnione, trzeba będzie niebawem znów zapełnić :))) Mam nadzieję, że T. tego nie doczyta ;)
Na konach/szpulach to wełna merino zakupiona w g-yarns, o której już kiedyś krótko wspominałam (klik). Mam nadzieję, że pięknie się połączą z odcieniami z moteczka podkreślając jego barwne smugi ... :)


Środa dzisiaj, drogie Panie, dlatego też, parafrazując jeden z dość powszechnie znanych tekstów piosenki
  let's talk about... books, baby ! :)
(klik)

Droga Edi-bk (dzięki Ci za to!) podczas jednej ze środowych dyskusji o literaturze, poleciła mi jakiś czas temu kilka książek o skandynawskich klimatach. Skandynawię uwielbiam (zwłaszcza surowe, drewniane, jasne wnętrza!!!), ale za kryminałami to tak średnio przepadam. Nie, że się boję, ale całą książkę trzeba czekać na rozwiązanie zagadki, a ja niecierpliwa jestem.. Jakżeż się myliłam! 
Zaczęłam lightowo od Camilli Läckberg , a dokładniej od "Księżniczki z lodu", i muszę przyznać, że jak na osobę nie lubiąca kryminałów dałam się jej wciągnąć całkowicie. Wczoraj skończyłam! (już prawie świtało ;) ). Świetne połączenie "babskiej", lekkiej narracji z tajemnicą.

Zanim jednak rozpoczęłam poszukiwania Skandynawii w książkach, pochłonęła mnie całkiem inna lektura. Dziwna, miejscami absurdalna, gdzie indziej bardzo głęboka, idealnie oddająca klimat miejsca, w którym autorce przyszło przez jakiś czas przebywać. Nie jest to lektura do podusi, jest to książka, która zmusza do refleksji. Jestem dopiero w połowie książki, a już dałam się jej oczarować.  
To "Anioły jedzą trzy razy dziennie. 147 dni w psychiatryku." Grażyny Jagielskiej.


Biegnę zatem pozwiedzać co u Was, drogie Koleżanki, pojawiło się ciekawego na blogach!

Pozdrawiam słonecznie!


poniedziałek, 10 lutego 2014

Czapka od góry dziergana / A hat knitted from top down.

Jakiś czas temu pisałam na FB (jeśli masz ochotę i tam podglądać o czym piszę  zapraszam tu - klik, wystarczy dodać mnie do swoich znajomych lub po prostu obserwować) o nowym dla mnie sposobie dziergania czapki - od czubeczka. Nie jest to żadna nowość, i nie ma w tym sposobie niczego niezwykłego, poza tym, że pozwala idealnie dopasować czapkę do rozmiaru głowy bez żadnej wpadki (bo za mało/za dużo oczek czy za luźne/za ciasne oczka nam się na druciki nabiorą) typowej dla czapek dzierganych tradycyjnie od ściągacza. Z myślą o Połówku i jego nowym szaliku z Manosa (klik) powstała czapa idealnie przylegająca do główki, dziergana od czubeczka i zakończona herringbonem czyli jodełką.

Tak wyglądała jeszcze w grudniu.

Ponieważ Połówek zażyczył sobie czapkę dobrze chroniącą uszka, powstał model dość nietypowy, przetestowany podczas straszliwie wietrznej i piaskowej pogody na plaży w Holandii. Ponoć genialnie uszka przed wiatrem i zimnem osłania! juppi :)


Niedługo po zakończeniu prac na czapką połówkową wpadłam na pomysł wydziergania podobnej w bardziej damskim/dziewczęcym wydaniu. Niewielkie, żeby nie powiedzieć kosmetyczne zmiany przyniosły taki efekt:


Czy Wy widzicie te piaski wędrujące na moich spodniach i butach???
Wprawne oko z pewnością dostrzeże też małą antenkę - widać ją?

A to już zdjęcie czapek w pełnej krasie w połączeniu z niebywałym tłem.

Na górze - Centrum Amsterdamu vis-a-vis centrum informacyjnego dla studentów.
Na dole - burza piaskowa gdzieś na holenderskiej plaży.

Pogoda można powiedzieć sprawiła nam nie jedną, a wiele niespodzianek. W samym Amsterdamie było najpierw baaardzo zimno i wietrznie, potem wyszło zza chmur piękne i ciepłe słońce. Na wieczór, gdy już dojechaliśmy do plaży, dopadło nas niesamowite oberwanie chmury wraz z gradobiciem. Dawno czegoś takiego nie przeżyliśmy. W niedzielny poranek za to, morze roztańczyło się na całego i dostarczyło niezwykłe piaszczytych wspomnień i doznań. Chwilę potem lunęło jak z cebra, ale my już wtedy na szczęście siedzieliśmy w cieplutkim autku. Co najciekawsze - w czasie tych wszystkich warunków pogodowych wszędzie można było dostrzec biegaczy czy rowerzystów, czy to deszcz, czy wiatr, czy grad.. niesamowite!

Na koniec zdjęcie - inspiracja:

Centrum handlowe w pobliżu areny Ajaxu.

Piękne to miasto, wysycone kolorami, raj dla fotografów ze statywem lubiących łapać ulotne chwile barwnie oświetlonych reklamami budynków... żałowaliśmy, że będziemy tam tak krótko...

PS. Mam kłopot z nazwą dla czapek, pomożecie? jakieś pomysły? 





niedziela, 9 lutego 2014

Joji w Amsterdamie / Joji in Amsterdam

Miniony weekend był pod wieloma względami jednym z lepszych w moim życiu.. Dlaczego?
Po pierwsze, mogłam spędzić kilka wspaniałych godzin w jednym z moich ulubionych miast w Europie - w Amsterdamie.
Po drugie, miałam przyjemność pomacać, wypieścić przy okazji wąchając by ostatecznie zakupić wełnę, o której do tej pory mogłam tylko śnić i marzyć.
Po trzecie i zdecydowanie najważniejsze - miałam niebywały zaszczyt poznać osobiście, porozmawiać i poprzebywać w towarzystwie Joji (klik i klik) i jej najnowszej Kolekcji, znanej Wam jako Interpretations, którą zaprojektowała wraz z inną równie utalentowaną projektantką - Veera (klik i klik)

The last weekend was just the best ever.. Why?
First, I could go for a short sightseeing trip in to the city I love - to Amsterdam.
Second - I could touch, feel, smell and of course buy some of the wool I have dreamed of.
The last and the most important thing - I had a chance to meet, speak to and be around Joji (click and click) and her newest knitwear collection, called Interpretations, she created in collaboration with other great knitwear designer - Veera (click and click).

Spójrzcie na te wspaniałości leżące na stole - Joji przywiozła ze sobą całą kolekcję.. :))
Check these wonderful garments on the table! All projects from Interpretations were in Amsterdam with Joji :)

Ściana płaczu, westchnień i modłów... ;) nie byłam jedyną zgromadzoną przed ;)
That's the wall in front of which I spent most of my time in the store... ;) I wasn't the only one..;) 

A to druga ściana płaczu, westchnień i modłów..
And here's the second wall I'd like to have at home... 
Wszystko to wydarzyło się w niebywale uroczym, skromnym pozornie, bo niewielkim, ale jakże bogato w przecudnej urody wełny zaopatrzonym sklepiku o wdzięcznej nazwie - Penelope Craft Boutique (klik).

And all of this happened in a very adorable and perfectly stashed with sophisticated wool store called - Penelope Craft Boutique (click).

Szczęśliwa Asja z jednym..nie!, z dwoma..nie! z trzeeeeema  wspaniałościami w precelkach :)  juppi!!!
Happy Asja with one.. no! two.. no! threeeee skeins of madness :)  yaaay!! 

Nigdy nie przestawaj marzyć, bo nie wiadomo kiedy życie postanowi sprawić Ci niespodziankę i to marzenie spełni :)

Don't ever stop to dream about things you want, because you never know what kind of surprise the life has for you :)


czwartek, 6 lutego 2014

Przed - wiosenne plany..

Wiosnę czuję... wiosna, choć do początku kalendarzowej jeszcze parę dni zostało, wkrada się do nas z każdym dniem po odrobince. A ponieważ wiosną niczego innego moja szyja nie potrzebuje jak lekkiego szala/chusty wyciągnęłam z czeluści szafy kuleczkę szczęścia barwami kipiącą...



Jedną mam taką wiosnę w kuleczce tylko.. potrzebowała towarzystwa, żadne inne nie mogło jej dorównać, więc postanowiłam połączyć tą kuleczkę z kaszmirem z Lily.


Projekt na chwilę obecną w głowie sobie kiełkuje, będzie trochę koronki, koronki niezwykle subtelnej i zabąbelkowanej, będzie też barwnie, wiosennie, ciepło... Mam nadzieję, że Wam się spodoba.
Tygrys, na widok kuleczkowej wiosny, poderwał się i zabawę sobie urządził. Od razu widać, że Kocie woli kolory od szarości.. ciekawe po kim? ;)


Z placu boju: rozpoczęłam prace nad rozpisaniem wzoru znanego Wam jako Street Chic (klik). Długo pozwoliłam Wam na ten moment czekać, mam nadzieję, że nie nazbyt długo :)


Pisanie wzorów to wciąż całkiem nowa dla mnie dziedzina. Łatwo jest kliknąć w projekt już gotowy, jeszcze łatwiej jest dostrzegać jego błędy i wytykać je autorowi. Strasznie trudno jest się tych błędów wystrzec podczas pisania. To, co dla mnie, autorki, jest oczywiste, nie musi być oczywiste dla czytelnika. Przysparza mi to czasem niemałych kłopotów, jak ująć to co robię w jednym, zrozumiałym dla innych, krótkim zdaniu - niektórzy mówią o mnie, że potrafię "nawijać makaron na uszy" ;) Umiejętność, która nieraz przydała się podczas egzaminów ustnych czy publicznych wystąpień, dziś stoi mi na przeszkodzie i często muszę ją okiełznać. Na szczęście, są wokół mnie osoby, które te porywy słowne w porę dostrzec potrafią naprowadzając mnie na właściwą drogę (Drogie M. i M. dziękuję Wam za pomoc, radę i niezastąpioną kontrolę podczas pisania pierwszego wzoru! :), Kochana K. - bez Ciebie to wszystko by się nigdy nie zaczęło! :) ).

Niezależnie od wszystkiego, czerpię z tego radość i traktuję jako wyzwanie. Miejmy nadzieję dobrnę do końca i już niebawem będziecie mogli razem ze mną dziergać i dumnie nosić Street Chic'a :)

Ateliery wciąż na drutkach, leniwie dziergam wieczorami, jeden już praktycznie na finishu, tweedowa wersja już za półmetkiem :) Chciałabym pokazać Wam je oba jednocześnie. Może w przyszłym tygodniu się uda...:)

Ściskam Was i pozdrawiam serdecznie, i jeśli mogę, proszę Was o trzymanie kciuków i duchowe wsparcie w tym skomplikowanym procesie liczenia i zapisywania ;)




niedziela, 2 lutego 2014

Żona Krasnala - wzór/ Dwarf's wife pattern

JEST! pierwszy wzór mojego autorstwa jest już dostępny! 

The first pattern written by me is ready to download!


Zapraszam zatem gorąco i czekam z niecierpliwością na Wasze wersje Żony Krasnala :-)

Feel free to knit it with me! And have fun! :-)




Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...