wtorek, 26 lipca 2016

widokówki z ekspresowego plażowania..

 Większość z Was albo właśnie nabiera słonecznych rumieńców, albo już mahoniem się zmalowała, albo pakuje walizki, bo już za chwil parę będziecie się w morzu / jeziorze / basenie radośnie i wakacyjnie pluskać. My podczas tegorocznych wakacji postawiliśmy na krótkie i szarpane wyjazdy, ale intensywne. Forma moja jeszcze nie pozwala na dłuższe wyprawy, a przez ostatnią kontuzję (kolano mi się, delikatnie mówiąc, posypało i pokruszyło, i teraz chrupie jak krakersy.. a mówili, że sport to zdrowie! ;) ) i oczekiwanie na diagnostykę, trochę te wyjazdy na dłużej musieliśmy w czasie odłożyć. Do tego jeszcze chcielibyśmy bardzo wpaść na chwil kilka w nasze rodzinne strony, no i na dokładkę, Połówkowe delegacje, które się od czasu do czasu zdarzają, zazwyczaj nagle i niespodziewanie, uniemożliwiają nam bardziej odległe planowanie. Ale nawet w takich momentach, kiedy wydaje się, że nic się nie układa jak powinno, warto czasem spontanicznie, wyrwać się na chwileńkę w miejsce, które nas pozytywnie naładuje. 

Odkąd mieszkam w Niemczech takim miejscem dla nas jest Holandia. Wracamy tam często. Czasem na zakupy (na przykład po zapas kawy w ziarenkach!), czasem by połazić po płaskim i wodą wypełnionym terenie, napić się tamtejszego piwa, najeść się frytek i poobserwować rowerzystów-szajbusów na drodze ;) Obojętne gdzie byśmy nie trafili, wszędzie w Holandii nam się podoba. Nie potrafię powiedzieć, czy to ten sielski i leniwy klimat, bo tylko Holendrzy godzinami potrafią puszczać na plaży latawce, z gracją łódeczkami i jachtami wymijają się w wąziutkich kanałach, nie straszne im bieganie zimą w deszczu, a nawet w gradobiciu, a do biura lub do knajpki, wystrojeni niczym na wesele, śmigają na rowerach, a panie nawet w szpilkach! Wszędzie i praktycznie z każdym można się porozumieć w języku angielskim, w autobusie, knajpce, czy na plaży, zawsze uśmiechnięci, wysmagani wiatrem i ogorzali słońcem, całymi rodzinami lub w gronie licznych znajomych bawią się w knajpkach, małe bąble wożą w przecudnie śmiesznych przyczepkach lub siodełkach, z przodu roweru, z tyłu, z boku.. ciągle w ruchu, wiecznie młodzi niezależnie od metryki. Taki mam obraz tego narodu i z radością wyglądam chociaż kilku godzin tam spędzonych. Działają na mnie lepiej niż najlepsza włóczka.

Tym razem wybraliśmy się nad morze, po prostu się pobyczyć, posłuchać szumu fal, opalić nosy, i nie tylko, poczytać, pogadać o planach, nasycić się słońcem i wiatrem. I szczęśliwie wszystkie punkty udało nam się odhaczyć :)

Wybaczcie, że nie pokażę Wam miejsca, do którego zawitaliśmy. Nie mam jeszcze w zwyczaju fotografować wszystkiego i wszystkich dookoła, wolę w pamięci obrazy zapisywać, wszystkimi zmysłami je pochłaniając. Telefon czy aparat wyciągam zazwyczaj jak muszę, albo jak już nie ma nic innego do roboty. I tak zaledwie kilka chwil udało nam się uwiecznić.. w hotelowej knajpce tuż po zakończeniu  wyczerpującego i intensywnego pierwszego dnia.. 



.. gdzie nawet udało mi się parę rundek dla zdrowia drutami machnąć.. ;)


.. i na koniec dnia drugiego pełnego plażowania, w drodze na parking.. dokąd, naładowana energią słoneczną, zasuwałam w podskokach ;)


Niespełna 8 godzin plażowania łącznie, ze 3 godziny spacerowania, 30 minut marszobiegu, dwa piwka, jedna rybka, kilka rundek oczek prawych i 6 godzin podróży samochodem później.. naładowani, spieczeni słońcem, zmęczeni, ale szczęśliwi do granic możliwości, wróciliśmy do marudzącego i zawodzącego rudego.. Nie starczyło już sił na przytulaski tego wieczoru, co skrupulatnie nadrobiliśmy następnego poranka...


Powoli nabieram też rozpędu dziewiarskiego.. Przez ostatnie 2 tygodnie przekładałam tylko włóczki, z kącika w kącik, czasem nabierając oczka, by 10 minut później wszystko spruć i odłożyć.. Nie pomagała wizja prawie dwutygodniowego unieruchomienia i bólu w kolanie... Frustracja sięgnęła zenitu, kiedy wydawało mi się już, że włóczki mnie przestały lubić, druty mnie złoszczą, a swetry są mi zbędne.. 

Ale tam na tym leżaczku w hotelowym ogródku coś jakby kliknęło.. coś się w głowie zrodziło, dając nadzieję, że to jeszcze nie koniec jest mojej ze sznurkiem przygody.. 

Dlatego jeśli czujesz, że ze sznurkiem i drutami nie jest Ci po drodze, kiedy wszystko co dziewiarskie Cię drażni, druty nie chcą współpracować, nie walcz z tym. Zmień otoczenie, wyjedź, zatęsknij za robótką i naciesz się dobrodziejstwem lata. Jesień już niebawem przyjdzie z wydłużonymi wieczorami i mnóstwem czasu na dzierganie. Wtedy nadrobisz z radością ;) 

Ściskam Cię serdecznie!
 i gdziekolwiek jesteś mam nadzieję, że wakacyjny nastrój Cię nie opuszcza! :*


wtorek, 5 lipca 2016

Case Study

Historia tego sweterka już była.. (klik) Samo jego wykonanie to była czysta przyjemność, pomimo, że trwało to praktycznie parę miesięcy - ciągłego i naprzemiennego prucia i dziergania (mam wrażenie, że prucia było nawet więcej ;)). Pomimo to, a może właśnie dlatego, że tyle to trwało, szczególnie z niego jestem dumna. I wiem na pewno, że on w szafie długo nie poleży ;) Właściwie, to potrzebuję takich pulowerków przynajmniej jeszcze dwóch, tylko oczywiście, w innych kolorach.. i może z guzikami? albo z golfem? oj tak... 

Wiem, że sporo z Was z niecierpliwością oczekiwało publikacji zdjęć tego sweterka, ale przyznaję, podnieśliśmy sobie dość wysoko poprzeczkę. Chcieliśmy bardzo konkretnego tła, uporządkowanego, pełnego natury, ale nie dzikiej i nieokiełznanej, ale miejskiej, wygładzonej ręką człowieka, zaplanowanej, pięknej i z dużym rozmachem. Nawet mi się nie śniło, że wylądujemy w związku z tym w ogrodach królewskich! Ale tak się szczęśliwie złożyło :) I choć to nasza pierwsza wizyta w tym miejscu, z pewnością nie była ostatnia! Wygląda na to, że mamy nowego ulubieńca wśród plenerów do fotografowania! I muszę Wam powiedzieć, że poczułam się w tym miejscu jak księżniczka na salonach, od razu jakoś tak łatwiej szyję wyciągnąć, talię podkreślić, postawy podczas zdjęć pilnować.. miejsce po prostu dla mnie idealne.. aż dech zapiera w piersiach!

Ale dość gadania na dziś.. zapraszam Was na zdjęcia! 

Oto Case Study: 

















jest i korona :D misternie pleciona.... 








Idea była prosta, lekkie i komfortowe w noszeniu dopasowanie, przewiewność i swoboda, klasyczne linie, wyrazisty kolor i idealne profilowanie rękawów. Skromniutki dekolt, bo w całym sweterku i tak dużo jest już rozpasania ;) oraz, na deser, ciut asymetrii, żeby nie było nudno. 

Wydaje mi się, że plan zrealizowałam w 100% :) 

A Ty jak uważasz? 

Pozdrawiam Cię cieplutko i serdecznie! 
I do następnego razu!
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...